sobota, 31 sierpnia 2013

"cisza pośród hotelowych ścian..."
z sześciu ekip, osiemnastu osób zostałem tylko ja. czekam spakowany na busa, który zawiezie mnie do Holandii. wczoraj był dzień pożegnań, grill, pijaństwo i radość tych, co do Polski.
a dzisiaj cisza. jak makiem zasiał.
ale to dobrze.
wielki kac lubić cisza, wielki kac nie lubić harmider...

czwartek, 29 sierpnia 2013

lajf yz lajf ta da da dada dam...
zamiast spadać jutro do mojej kochanej, spokojnej półwsi jadę sobie przepracować wrzesień do Holandii. chrustu na zimę nigdy nie za wiele, jak mawiali moi tatarscy przodkowie...
tylko jak ja wytrzymam ten szok??? czy przeżyję głęboką, szybką, szaloną zmianę "jupiler time" na "amstel time"???
ehhhh... twardy jestem, wszystko wytrzymam...
chyba...
a trup Franza, Grobowiec, Łomża Wyborowe i most kolejowy na Rzece nie uciekną.
chyba... nie?
no, i przecież nie umrę oddychając tym samym powietrzem co Tatarska Księżniczka?
czy umrę?
a jakby nawet, to kiedyś trzeba...
przestać oddychać.

niedziela, 25 sierpnia 2013

"To ostatnia niedziela...". następną spędzę już we własnym, przytulnym Grobowcu na drugim piętrze z widokiem na przeszłość za mgłą. i tak jak dziewięć tygodni przemknęło niczym błyskawica, ostatnie pięć dni będą wlec się niczym przydeptany ślimak. czas złapał zadyszkę i zwolnił tempo, myśli stały się długie. zbyt długie, by nie czepiały się pordzewiałych drutów kolczastych wspomnień. idzie chmura. wielka, ołowiana chmura...
siedzę na parapecie, macham nogami nad szarością tej ostatniej niedzieli w mieście Ciapaczy i wsłuchuję się w ciszę słów, których nie wypowiedziałaś. jestem Ci wdzięczny, że zrobiłaś to takim łagodnym, aksamitnym milczeniem zasznurowanych lękiem(?) niechęcią(?) odrazą(?), bo przecież nie bólem, ust.

niedziela, 18 sierpnia 2013

niedziela, przedpołudnie. lodówka zaświeciła mu w oczy pustką. z lekkim obrzydzeniem wypił szklankę wody mineralnej. otworzył okno. zapalił skręta. przez chwilę próbował liczyć krople deszczu, ale zrezygnował. może Herkules by policzył. o ile potrafił liczyć.
usiadł na kanapie. doszedł do wniosku, że takie niedzielne przedpołudnie to dobra pora na naukę nudzenia się. po godzinie zrezygnował sfrustrowany. niestety, nawet popadając w lekkie znudzenie nie nudził się ani trochę.
- ale ze mnie beztalencie... - westchnął boleśnie i zapił ten stan kolejną szklanką mineralnej. niegazowanej.

nekrolog


- kim jestem z zawodu? nekrologiem. doktorem nekrologiem. i proszę nie mylić z nefrologiem. ani z nekrofilem, czy nekromantą. ale po co to w ogóle pani wiedzieć? spotkaliśmy się nieprzypadkiem, żeby wymienić się refleksjami na temat nocnych przepraw przez Schaerbeek w celu zdobycia arbuza. a także utwierdzić się wzajem, iż poranki już pachną jesienią i nie trzeba tego czuć w kościach, żeby wiedzieć. choć można. posiedźmy więc chwilę w milczeniu, pod tym nie naszym niebem, ja zrobię skręta, pani skręta nie zrobi, bo choć ma pani delikatne i sprawne dłonie, to akurat skręty pani nie wychodzą. i nie przechodźmy na ty. po co łamać cienką taflę, która chroni nas przed przypadkową i niepotrzebną wymianą płynów fizjologicznych? czy musimy do tego wracać? swoim. tylko i wyłącznie swoim nekrologiem jestem, choć kiedyś bywało różnie. o... taksówka, to chyba po panią?

piątek, 16 sierpnia 2013

niespiesznym krokiem wszedł w wąską uliczkę
bezimienną jak on
i tyle go widzieli
ci co jednak widzieć chcieli

być może na tej uliczce
spotkał miłą ulicznicę
i zamieszkali razem
koniecznie na poddaszu


przechlapane mieć katar w sierpniu. za oknem trzydzieści, a ja zasmarkany i półprzytomny. a wszystkiemu winna klima w firmowej bryce. moje zatoki po prostu nie znoszą klimy. albo raczej źle znoszą. i może dlatego tak kocham tylnonapędowe sportówki z lat 70/80-tych. nawet te z czarnym dachem i bez podsufitki.
przechlapane mieć wolny czwartek. zupełnie wybił mnie z rytmu. bo po nim tylko jeden dzień w pracy i znów dwa wolnego. może nie jestem klasycznym pracoholikiem, bo mogę się byczyć miesiącami, ale mam owego sezonowe napady - gdy trzeba zbierać chrust na zimę.
no dobra, jakoś przeżyję ten wolny weekend. dziś winna kuracja zatok. a jeśli nie pomoże, to jutro kuracja z Królową Margot. a jeśli to nie pomoże, to nie wiem... chyba pozostanie mi wciągnąć kilo kolumbijskiej koki...


ciężka poranna droga do ciężkiej pracy po jeszcze cięższej nocy...

niedziela, 11 sierpnia 2013

wszędzie już byłem, wszystko widziałem... sami sobie zwiedzajcie tą Antwerpię, czy jak się ta wioska nazywa...

piątek, 9 sierpnia 2013

ładne, ładniejsze, najładniejsze...

no i kolejny tydzień za mną, jeszcze trzy w tym ciapatkowie.
jak się okazuje, w Belgii jest kilka ładnych kobiet, niestety mieszkają one w Antwerpii, a nie w Brukseli. a każda wyjazdowa praca do Holandii (tak jak dzisiejsza wizyta w Hadze) przekonuje, że właśnie tam są te ładniejsze. niby Belgia i Holandia to prawie to samo, ale prawie robi wielką różnicę, jak twierdził Żywiec.
najładniejsze są oczywiście w Polsce. no, chyba, że wyemigrowały.
tyle w tem temacie. bo z piersi wyrywa się jedno słodkie słowo:
ŁIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIKEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEND!!!!!!!!
tam ta dam, tam ta ta dam...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

.

publiczna pralnia na dzielni. popołudnie. marazm. oczekiwanie. ziewanie. większość wpatrzona w okienko pralki ze swoimi rzeczami. ewentualnie suszarki. milczenie. albo co najwyżej szepty. jak w kościele. a raczej w meczecie.
o... komuś pokazał się "END". szczęściarz, a mi jeszcze wyświetla się 19.
śniady młodzieniec wyjmuje swoje rzeczy. po kolei, sztuka za sztuką i układa starannie w koszu. po chuj? przecież zaraz wrzuci je do suszarki. nagle jego dłoń trafia na małą książeczkę. patrzy zdziwiony, ogląda okładki, kartkuje i nagle wyrzuca z siebie wulkan niezrozumiałych dla mnie słów bardzo zrozumiałym dla wszystkich tonem. bije się pięściami po głowie, w końcu rzuca książeczkę na ziemię i ją depcze. przyglądam się. to na sto procent paszport. po dwóch minutach się uspokaja. nadal popołudnie. marazm. oczekiwanie. ziewanie. milczenie. wyświetla mi się 16...

niedziela, 4 sierpnia 2013

.


paliłem szluga z sąsiadką z Rumunii, Ajlin (nie wiem czy to imię, czy pseudonim ekhem... artystyczny), która właśnie wstała po ciężkiej, pracowitej, sobotniej nocy, i narzekała na ból ud, gdy na korytarz wszedł kolorowy kondukt. kilkanaścioro kolorowo ubranych czarnych ludzi, z których dwóch miało na koszulce flagę Haiti. otworzyli dwa trzyosobowe pokoje i zaczęli się do nich ładować z bagażami.
- myślisz, że się zmieszczą? - spytała Ajlin. nie zdążyłem odpowiedzieć, bo nagle oczy mi sie rozszerzyły, włosy stanęły dęba i poczułem suchość w ustach. najmłodsza, mała dziewczynka w czerwonej sukience, niosła reklamówkę z... żywą kurą. spojrzeliśmy sobie w czarne oczęta, Ajlin i ja, i wyszeptaliśmy jednocześnie:
- o fak... wuduuuuuu...
teraz siedzę w swoim pokoju, piję Królową Margot i wyłapuję wielkie zakłócenia równowagi mocy...

.

to nie fair
Maro
słodka Maro
że przychodzisz
gdy zasnę
a uciekasz
nim się przebudzę
Maro
kosz Maro