wtorek, 24 grudnia 2013

...

ma lęk wysokości więc
chodzi w trampkach
a nie na szpilkach
i jak wszyscy okoliczni
kanibale
dla niepoznaki
daje się zaprosić
do suszibaru
nie ma kota ani psa
ale na kolację jada saszetki whiskasa
popija burgundem
czasem
próbuje grać na skrzypcach
po babci
brzytwą
po dziadku
sąsiedzi są wtedy z lekka wkurwieni
ale to nie ma znaczenia
i tak ją lubią
zawsze się przecież
do nich uśmiecha
na schodach
w górę
i w dół
w dzieciństwie chciała zostać grabrzem
albo chociaż
modelką
los jednak sprawił
że jest krupierką
rozdaje kraty
kilku zawsze przegranym hazardzistom
w nielegalnym kasynie
w piwnicy walącej się kamienicy
w której nie urodził się nikt sławny
i która nie jest wpisana
w rejestr zabytków

wtorek, 17 grudnia 2013

...

czasem nie da się odbić od dna. bo jest tak zamulone, że się grzęźnie. i zero szans na wyskok.
jedyne co pozostaje, to czekać. w końcu człowiek tak napuchnie, że gazy gnilne wypchną go na powierzchnię.
tylko po co? czy wzdęty trup może coś więcej niż unosić się z prądem? czy może żeglować do swoich własnych Wysp Szczęśliwych? albo chociaż na Tahiti?
no za chuja nie może. i trzeba się z tym pogodzić, a nie snuć marzenia z nitek mgły w księżycową, mroźną noc...

piątek, 22 listopada 2013

gdy Cię ujrzałem po latach
co z tego, że we śnie
aż przetarłem oczy ze zdumienia
pumeksem

na szczęście
we śnie

czwartek, 17 października 2013

gastrofaza - każdy sknofloczony giboniarz zna ją od podszewki. stąd zapobiegliwość niektórych. znam takiego, który nie mając pod ręką torby gum rozpuszczalnych, albo chociaż żelków, nie wciągnie nawet tyciego buszka. inny z kolei musi mieć słoik musztardy i pęto kiełbachy. ale to mało ambitne. ja zakupiłem mąkę, drożdże, pieczarki, paprykę, kawałek kiełbasy, ser, przyprawy i sos czosnkowy...
i po raz pierwszy od lat robię pizzę od podstaw. a mówią, że ganja osłabia aktywność.
...
trup Franza rzucił z parapetu ironiczne - gud lak.

środa, 16 października 2013

wyszedł na dach dziesięciopiętrowca, żeby popatrzeć z góry na poranną mgłę, co tylko do ósmego spowijała Miasteczko.
- jak co roku muszę rozstrzygnąć trudną kwestię - mruknął do siebie - czy zapaść w sen zimowy, czy odlecieć do ciepłych krajów? hmmmm... przynajmniej mam jakiś wybór...
gdzieś
z uśmiechem

aż psy pytają
skąd i czemu
się szczerzę

gdzieś
z uśmiechem
idę

się szczerząc

(i tyle o wszelkich nutach, nawet tych zero zero siódmych)

wtorek, 15 października 2013

podsumowując wieloletnie obserwacje zjawisk pogodowych, można stwierdzić, że w październiku aura bywa bardzo zmienna, czasem przypominając lato, a innym razem zimę...

żółty jesienny liść nie powiedział mi nic
róże smutne, herbaciane
zresztą też
nie szepczą
mimozy niczego nie zaczęły
a chryzantemy złociste nie doczekały się
zapłakanego poranka

normalność
rozłożyła na łopatki lirykę
fakt co ani nie ziębi
ani nie grzeje
acz wart jest zakonotowania

i nawet
jednego, jedynego nie jest mi żal
słoneczek zachodzących
i ich świeżego miąższu
bo przecież pomidory są w każdym markecie
na okrągło
przez całą dobę
cały rok

też mi, kurwa, jesień...

poniedziałek, 7 października 2013

był sobie pies
pan pies
był sobie siedemnaście lat
sześć miesięcy
i trzy godziny

był sobie
a już nie jest
pies
pan pies

Szarik się zwał

wtorek, 1 października 2013

podróż powrotna była szalona, niebezpieczna i męcząca, a zatem nudna jak flaki z olejem, z punktu a do punktu d, przez punkty b i c, niegodna opisania.
wszyscy dotarli szczęśliwie tam, dokąd zmierzali, nawet samochód w całości, nie chwaląc ja żem to sprawił, a brat czekał na mnie w Szarawce. byłem tak zamotany, niewyspany i skołowany, że nie zwróciłem uwagi na włączoną klimę w jego bryce. no i... witam się z Polską, moją półwsią i październikiem z czułością i katarem zatokowym, który mnie rozpierdala, wkurwia i irytuje.
ale cóż zrobić - starość nie radość jeno alergiczność...

czwartek, 26 września 2013

pakowanie i sprzątanie chawiry. jutro po pracy szybki prysznic, pizza z mikrofali i w drogę. niestety, nie prosto do domu. najpierw cofka do Brukseli po trzeciego zagubionego tragarza pakowacza i dopiero stamtąd drang nach osten. po drodze jeden wysiada w Poznaniu, a drugi... w Inowrocławiu. żesz kurwa, pakować się w krajówki w środku nocy po całym dniu pracy i kilku godzinach jazdy brzmi nierozsądnie. trudno, nawyżej czeka mnie śpiworek i kilka godzin snu na pace. bez sensu byłoby się zabić gdy na koncie kasa z trzech miesięcy zapierdolu.
a tak w ogóle to YUUUUUUUPIIIIIII!!! JEBAĆ STRESY NA OBCEJ ZIEMI!!!

wtorek, 24 września 2013

tego lata brzoskwinki
pachniały śledziami
norweskimi
wyszczerbione uśmiechy
popiwne oddechy
ubłocone kalosze
przepocone
biustonosze

namiętny czas
seksu
bez łez

i w tym jest właśnie
cały ten dżezzzzzzzzzz...

...

Szanowna Redakcjo "Sukcesu i Stylu". W ramach konkursu poetyckiego "Lato 2013" przesyłam Wam mój jakże skromny, acz takoż romantyczny wiersz. O nagrodzie proszę zawiadomić mnie esemesem. Wasz wierny czytelnik - Alexander Tete.

poniedziałek, 23 września 2013

a w piątek po robocie, szybki prysznic, wrzutka gratów na pakę i gaz - przez wieczór, noc i poranek, z Dordrechtu do Warszawy. i nie ma przepuść, ani chwili dłużej w tym pogańskim kraju, stolicy nudy i wyluzowanego sztywniactwa. pomknę naszym Boxerkiem z budą jak ten cały znikający punkt, czy mistrz kierownicy ucieka. nawinę kilometry na koła, podsypię prochem ośrodek czuwania w bani i... zdrowo i bezpiecznie dotoczę się do domu.
bo jak wracać, to szybko. zwłaszcza po falstarcie z zeszłego miesiąca.
i tylko może czasem wspomnę mieszkanko wariatów na piętrze, nad knajpą co zwie się... "przyjaźń". albo "wolność".
śniły mi się windy. stare. strasznie zgrzytały i trzeszczały. jeździły nie tylko góra-dół, ale też na boki. i po skosie. na siódmym piętrze wsiadłaś. miałaś na sobie jesienną kurtkę, pachniałaś życiem, które jest piękne, a oczy szkliły Ci się słono. już chciałem powiedzieć dzień dobry, albo co słychać, czy coś podobnie nieważnego, gdy wcisnęłaś guzik z wielkim P. a ja jechałem na 18-te. moja połowa windy ruszyła z kopyta do góry, Twoja - na dół. a przycisk alarmowy nie działał. żesz kurwa, co robi jebany konserwator wind w tym posranym budynku?

niedziela, 22 września 2013

niedziela, 15 września 2013

leniwe popołudnie w Niderlandach. marazmotron wyskoczył poza skalę. kawa po polsku nie pomaga. ani promienie słońca z trudem przeciskające się przez chmury poszarpane ramionami nielicznych już wiatraków.
a może właśnie tak ma być?

czwartek, 12 września 2013

śni ci się jeszcze rejs na morza południowe? czy już rdza wyżarła resztki marzeń? zawsze jest na to czas. podobno. tylko zazwyczaj jest to czas przeszły...

środa, 11 września 2013

aż trudno uwierzyć jak wielki wpływ na melanżowe zachowanie tragarzy-pakowaczy ma obecność w domu kobiety i trzylatka. wprost zbawiennie prewencyjne - weekendy bezekscesowe... ale spokojnie, jeszcze tylko dwa przed nami. a potem fruuuuuuuuuu... hołm, słit hołm... zanim dostanę reumatyzmu, bo wilgoć w tym pogańskim kraju straszliwa, a wiater pizga niemiłosiernie.
włócząc się w porannej mgle wzdłuż kanałów (czasem trudno znaleźć drogę do domu, jeśli się jej nie szuka) natknąłem się na ponurą postać. stanęliśmy w odległości kilku metrów od siebie i znieruchomieliśmy. nie wiem jak długo to trwało, bo jak wiadomo we mgle czas płynie inaczej niż normalnie, ale nie dłużej niż do pojawienia się pierwszych łez w oczach pozbawionych mrugnięć. początkowo myślałem, że to topielec, bo tak wodniście, rybio na mnie patrzył. zresztą wyglądał jakby długo leżał w wodzie. no i kanałów ci tutaj dodtatek.
w pewnej chwili usta mu drgnęły, jakby chciał o coś zapytać, zmarszczył czoło, lekko wzruszył ramionami, jakby zrezygnowany, odwrócił się i odszedł. w stronę kanału.
nie usłyszałem kroków, choć miał ciężkie buty. nie usłyszałem też plusku wody. już miałem podjąć przerwane się włóczenie, gdy kłęby mgły na moment rozstąpiły się i zobaczyłem go jak stoi na drugim brzegu. samotny, beznadziejnie smutny, kompletnie utopiony w bólu istnienia. choć kto wie - może nieistnienia?
machnąłem mu ręką i zniknąłem we własnym kawałku mgły. szedłem jak zombiak. aż znalazłem ławkę pod drzewem, kilka kroków od kanału. usiadłem. skręciłem szluga, zapaliłem i...
przecież to już było. ta mgła, ta ławka, ten skręt. w tym mieście, nad tym kanałem, tyle, że był to luty, a nie wrzesień, i rok dwa tysiące trzeci, a nie trzynasty. i noc przewłóczona nad kanałami i w wąskich uliczkach starego Dordrechtu, bo kasy na nocleg nie było, od ziemi za bardzo ciągnęło, żeby się na nią rzucić w wilgotnym śpiworze, a zresztą coś w środku, w bani, albo pod sercem i tak nie pozwoliłoby zasnąć, więc się dreptało. we mgle. samotnie. z beznadziejnym smutkiem na ramionach i kulą bólu, bólu nieistnienia w gardle.
posiedziałem chwilkę. potem dźwignąłem dupę z ławki i polazłem. a po chwili, jak w jakiejś pieprzonej bajce, mgła się rozwiała i mrużyłem oślepione wschodzącym słońcem ślepia. i pomyślałem tylko, czy on też wyjdzie z mgły.
a może "też" nie jest tu na miejscu?

sobota, 7 września 2013

co za pogański kraj - na stacjach benzynowych nie sprzedają piwa, w marketach nie sprzedają whisky, a internetu ze świecą szukać (znaczy - żadnej kafejki w okolicy, wszystkie sieci z kłódeczkami, a na sezon letni właścicielowi kamieniczki nie opłaca się zakładać). z drugiej strony - piękne kobiety, wielki wybór ziół i tanie piwo.
jak się okazuje, w Rotterdamie nie znają pojęcia "amstel time". tutaj po prostu w pracy się nie pije, a przerwy na papierosa są ściśle przestrzegane - mniej więcej co dwie godziny mały dymek. ale nie to mnie zabija - zamiast pracować jako tragarz-pakowacz i jeździć codziennie w inne miejsce, gniję na magazynie i przekładam kartony z kontenera na samochód, z samochodu na kontener, a czasem wręcz z kontenera na kontener. przeklęta powtarzalność. pewnie niedługo mi odwali i zerwę kontrakt. staram się to opóźnić masażami relaksacyjnymi zwojów mózgowych. oczywiście żadnej chemii, sama natura.
...
chyba nie widziałem więcej damskich majtek w ciągu godziny niż wczoraj podczas spaceru wzdłóż jednej ze ścieżek rowerowych. zauważyłem, że przeważa biel i czerń, dominuje nad czerwienią. ale to może dlatego, że było wczesne popołudnie i rowerzystki raczej wracały z pracy niż wybierały się na randkę.
...
mieszkam sobie w Dordrechcie (jakieś 25km od Rotterdamu), w starej kamienicy, w mieszkanku nad dość popularnym pubem. spoglądam z balkonu na przechodzących ludzi. facetom strzepuję popiół na głowy, kobietom zaglądam w dekolt, słońce miło głaszcze nieogolone policzki i myślę, że mógłbym tu zostać na dłużej, bo choć nie jest to najlepsze miejsce do życia, to poznałem tyle tych gorszych, że poziom wybredności spadł mi o jakieś siedem dziesiątych.
albo i dziewięć trzynastych...

sobota, 31 sierpnia 2013

"cisza pośród hotelowych ścian..."
z sześciu ekip, osiemnastu osób zostałem tylko ja. czekam spakowany na busa, który zawiezie mnie do Holandii. wczoraj był dzień pożegnań, grill, pijaństwo i radość tych, co do Polski.
a dzisiaj cisza. jak makiem zasiał.
ale to dobrze.
wielki kac lubić cisza, wielki kac nie lubić harmider...

czwartek, 29 sierpnia 2013

lajf yz lajf ta da da dada dam...
zamiast spadać jutro do mojej kochanej, spokojnej półwsi jadę sobie przepracować wrzesień do Holandii. chrustu na zimę nigdy nie za wiele, jak mawiali moi tatarscy przodkowie...
tylko jak ja wytrzymam ten szok??? czy przeżyję głęboką, szybką, szaloną zmianę "jupiler time" na "amstel time"???
ehhhh... twardy jestem, wszystko wytrzymam...
chyba...
a trup Franza, Grobowiec, Łomża Wyborowe i most kolejowy na Rzece nie uciekną.
chyba... nie?
no, i przecież nie umrę oddychając tym samym powietrzem co Tatarska Księżniczka?
czy umrę?
a jakby nawet, to kiedyś trzeba...
przestać oddychać.

niedziela, 25 sierpnia 2013

"To ostatnia niedziela...". następną spędzę już we własnym, przytulnym Grobowcu na drugim piętrze z widokiem na przeszłość za mgłą. i tak jak dziewięć tygodni przemknęło niczym błyskawica, ostatnie pięć dni będą wlec się niczym przydeptany ślimak. czas złapał zadyszkę i zwolnił tempo, myśli stały się długie. zbyt długie, by nie czepiały się pordzewiałych drutów kolczastych wspomnień. idzie chmura. wielka, ołowiana chmura...
siedzę na parapecie, macham nogami nad szarością tej ostatniej niedzieli w mieście Ciapaczy i wsłuchuję się w ciszę słów, których nie wypowiedziałaś. jestem Ci wdzięczny, że zrobiłaś to takim łagodnym, aksamitnym milczeniem zasznurowanych lękiem(?) niechęcią(?) odrazą(?), bo przecież nie bólem, ust.

niedziela, 18 sierpnia 2013

niedziela, przedpołudnie. lodówka zaświeciła mu w oczy pustką. z lekkim obrzydzeniem wypił szklankę wody mineralnej. otworzył okno. zapalił skręta. przez chwilę próbował liczyć krople deszczu, ale zrezygnował. może Herkules by policzył. o ile potrafił liczyć.
usiadł na kanapie. doszedł do wniosku, że takie niedzielne przedpołudnie to dobra pora na naukę nudzenia się. po godzinie zrezygnował sfrustrowany. niestety, nawet popadając w lekkie znudzenie nie nudził się ani trochę.
- ale ze mnie beztalencie... - westchnął boleśnie i zapił ten stan kolejną szklanką mineralnej. niegazowanej.

nekrolog


- kim jestem z zawodu? nekrologiem. doktorem nekrologiem. i proszę nie mylić z nefrologiem. ani z nekrofilem, czy nekromantą. ale po co to w ogóle pani wiedzieć? spotkaliśmy się nieprzypadkiem, żeby wymienić się refleksjami na temat nocnych przepraw przez Schaerbeek w celu zdobycia arbuza. a także utwierdzić się wzajem, iż poranki już pachną jesienią i nie trzeba tego czuć w kościach, żeby wiedzieć. choć można. posiedźmy więc chwilę w milczeniu, pod tym nie naszym niebem, ja zrobię skręta, pani skręta nie zrobi, bo choć ma pani delikatne i sprawne dłonie, to akurat skręty pani nie wychodzą. i nie przechodźmy na ty. po co łamać cienką taflę, która chroni nas przed przypadkową i niepotrzebną wymianą płynów fizjologicznych? czy musimy do tego wracać? swoim. tylko i wyłącznie swoim nekrologiem jestem, choć kiedyś bywało różnie. o... taksówka, to chyba po panią?

piątek, 16 sierpnia 2013

niespiesznym krokiem wszedł w wąską uliczkę
bezimienną jak on
i tyle go widzieli
ci co jednak widzieć chcieli

być może na tej uliczce
spotkał miłą ulicznicę
i zamieszkali razem
koniecznie na poddaszu


przechlapane mieć katar w sierpniu. za oknem trzydzieści, a ja zasmarkany i półprzytomny. a wszystkiemu winna klima w firmowej bryce. moje zatoki po prostu nie znoszą klimy. albo raczej źle znoszą. i może dlatego tak kocham tylnonapędowe sportówki z lat 70/80-tych. nawet te z czarnym dachem i bez podsufitki.
przechlapane mieć wolny czwartek. zupełnie wybił mnie z rytmu. bo po nim tylko jeden dzień w pracy i znów dwa wolnego. może nie jestem klasycznym pracoholikiem, bo mogę się byczyć miesiącami, ale mam owego sezonowe napady - gdy trzeba zbierać chrust na zimę.
no dobra, jakoś przeżyję ten wolny weekend. dziś winna kuracja zatok. a jeśli nie pomoże, to jutro kuracja z Królową Margot. a jeśli to nie pomoże, to nie wiem... chyba pozostanie mi wciągnąć kilo kolumbijskiej koki...


ciężka poranna droga do ciężkiej pracy po jeszcze cięższej nocy...

niedziela, 11 sierpnia 2013

wszędzie już byłem, wszystko widziałem... sami sobie zwiedzajcie tą Antwerpię, czy jak się ta wioska nazywa...

piątek, 9 sierpnia 2013

ładne, ładniejsze, najładniejsze...

no i kolejny tydzień za mną, jeszcze trzy w tym ciapatkowie.
jak się okazuje, w Belgii jest kilka ładnych kobiet, niestety mieszkają one w Antwerpii, a nie w Brukseli. a każda wyjazdowa praca do Holandii (tak jak dzisiejsza wizyta w Hadze) przekonuje, że właśnie tam są te ładniejsze. niby Belgia i Holandia to prawie to samo, ale prawie robi wielką różnicę, jak twierdził Żywiec.
najładniejsze są oczywiście w Polsce. no, chyba, że wyemigrowały.
tyle w tem temacie. bo z piersi wyrywa się jedno słodkie słowo:
ŁIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIKEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEND!!!!!!!!
tam ta dam, tam ta ta dam...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

.

publiczna pralnia na dzielni. popołudnie. marazm. oczekiwanie. ziewanie. większość wpatrzona w okienko pralki ze swoimi rzeczami. ewentualnie suszarki. milczenie. albo co najwyżej szepty. jak w kościele. a raczej w meczecie.
o... komuś pokazał się "END". szczęściarz, a mi jeszcze wyświetla się 19.
śniady młodzieniec wyjmuje swoje rzeczy. po kolei, sztuka za sztuką i układa starannie w koszu. po chuj? przecież zaraz wrzuci je do suszarki. nagle jego dłoń trafia na małą książeczkę. patrzy zdziwiony, ogląda okładki, kartkuje i nagle wyrzuca z siebie wulkan niezrozumiałych dla mnie słów bardzo zrozumiałym dla wszystkich tonem. bije się pięściami po głowie, w końcu rzuca książeczkę na ziemię i ją depcze. przyglądam się. to na sto procent paszport. po dwóch minutach się uspokaja. nadal popołudnie. marazm. oczekiwanie. ziewanie. milczenie. wyświetla mi się 16...

niedziela, 4 sierpnia 2013

.


paliłem szluga z sąsiadką z Rumunii, Ajlin (nie wiem czy to imię, czy pseudonim ekhem... artystyczny), która właśnie wstała po ciężkiej, pracowitej, sobotniej nocy, i narzekała na ból ud, gdy na korytarz wszedł kolorowy kondukt. kilkanaścioro kolorowo ubranych czarnych ludzi, z których dwóch miało na koszulce flagę Haiti. otworzyli dwa trzyosobowe pokoje i zaczęli się do nich ładować z bagażami.
- myślisz, że się zmieszczą? - spytała Ajlin. nie zdążyłem odpowiedzieć, bo nagle oczy mi sie rozszerzyły, włosy stanęły dęba i poczułem suchość w ustach. najmłodsza, mała dziewczynka w czerwonej sukience, niosła reklamówkę z... żywą kurą. spojrzeliśmy sobie w czarne oczęta, Ajlin i ja, i wyszeptaliśmy jednocześnie:
- o fak... wuduuuuuu...
teraz siedzę w swoim pokoju, piję Królową Margot i wyłapuję wielkie zakłócenia równowagi mocy...

.

to nie fair
Maro
słodka Maro
że przychodzisz
gdy zasnę
a uciekasz
nim się przebudzę
Maro
kosz Maro

środa, 31 lipca 2013

mój nowy Chevy. nie jest to co prawda Camaro'68, ale też jest dwudrzwiowy i ma napęd na tylną oś...

niedziela, 28 lipca 2013

...

zadziwiające...
wszedłem w statsy i... najwięcej odwiedzin mam z Rosji...
co mnie cieszy. tak bardzo, że aż sobie zaśpiewam:

"on kapitan, a jewo radina Marsiel... on abażajet spory szumy draki... on kurit triobku, piot krjepczajszyj el, i ljubit diewuszku iz Nagasaki..."

...

zaproszenie od Królowej Margot
przyjęte

siedzimy na parapecie
palimy skręty
machamy nogami
liczymy ludziki
człapiące pięć pięter pod nami

Margot jest ciepła
a jej pocałunki
wypalają kubki smakowe

szepcze mi do ucha
kusi
kokietuje
i próbuje namówić mnie
na wspólne szybowanie...

ale ja przecież
nigdy nie latam
po alkoholu

czwartek, 25 lipca 2013

...

przeprowadzamy kolejnego żołnierza z armii kanadyjskiej. w pewnym momencie pyta mnie grzecznościowo, czy też z ciekawości:
- skąd jesteś?
- z Polski.
- Polska... Polska... - myśli intensywnie i nagle doznaje olśnienia - aaaa... Kraków, Gdańsk, Warszawa!
- tak, tak, dokładnie - potwierdzam - a skąd ty jesteś?
- z Kanady - wypina dumnie pierś.
- Kanada? hmmmmm... - marszczę czoło, mrużę oczy, zastanawiam się dłuższą chwilę - aaaaaaa!!! wiem!!! kangury, kangury!!!

poniedziałek, 22 lipca 2013

belgijskie czasy

w belgijskich przeprowadzkach istnieją trzy główne czasy:
lunch time
over time
jupiler time

niektórzy dodają do tego jeszcze wanker time...

lunch time jest obowiązkowy i niepłatny. trwa 30 minut i nie wypada wtedy pracować, nawet jeśli nie ma się ochoty na żarcie (albo nie ma się nic do jedzenia). praca podczas lunch time'u to oznaka sakosztwa i braku dobrych, pakersko-tragarskich manier.
over time jest czymś co warto nabić, bo parę dodatkowych groszy w kieszeni to jaśniejsze spojrzenie na ponurą rzeczywistość. no i większe możliwości cydrowo-jupilerowo-królowomargotowe. niestety, over time zaczyna się po dziewięciu i pół godzinie (lunch time) od rozpoczęcia pracy i nie jest czasem zbyt powszechnym. na szczęście czasem bywają obsuwy lub niedoszacowania kjubametrów.
jupiler time nie jest obowiązkowy i nie każdy go stosuje. na szczęście większość jest jak najbardziej za, więc powrót na bazę wygląda tak, że zajeżdża się na stację benzynową i tankuje Jupilery na miejscu, lub podczas jazdy. i wbrew pozorom, większość kierowców w firmie stosuje jupiler time regularnie, w tym niektórzy potrafią w ciągu godzinnej jazdy wysączyć dwa litry tego kultowego, żulerskiego, szczynowatego, wyśmienitego i zdrowego napitku.
wanker time... a to już tajemnica alków tych i owych...

sobota, 20 lipca 2013

ja tu z pełną powagą
parskam śmiechem
a Waćpanna robisz ze mnie
dewianta...
po czterech tygodniach przyzwyczaiłem się nawet do Jupilera, który smakuje mniej więcej jak Łomża przefiltrowana przez nerki i wlana z powrotem do butelki. ale do braku widoku pięknych, ładnych czy choćby niebrzydkich kobiet na ulicy przywyknąć nie mogę. toż tu pod tym względem jest gorzej niż w Glasgow. a to zniechęca do spacerów. bo co? oglądać te wszystkie rudery stare i nowe? ileż można...

czwartek, 18 lipca 2013

...

oko w oko
on i ja

długie, zimne spojrzenie
mrozi kark
jeży sierść

chwila
zawieszona na cienkiej nitce
z kłębka nerwów

i nagle
szszszszsz...

byłem szybszy
tym razem to ja
przebiegłem drogę
kotu czarnemu
czterdziestostopniowy
upał
w
czterdziestostopowym
kontenerze

dżamajka, maj frend, dżamajka...

wtorek, 16 lipca 2013

poniedziałek, 15 lipca 2013

...

wątki przestały być już
paranormalne
nawet

pachną eterem
i kroplówką
siostry przełożonej
Eutanazji M.

czy Anastazji... nie ważne...

ważne, że M!